wtorek, 8 lipca 2014

Jakiś już czas zbieram się do napisania czegoś. Czegoś sensownego.
Nie jestem ostatnio w najlepszej formie. Problemy okołoporodowe ciągną się za mną jak guma od majtek. Dzisiaj byłam w związku z tym na kontroli. Wszystko jest juz w porządku (jakżeby inaczej? Nie po to od środy brałam 5 leków dziennie, z czego dwa to antybiotyki działające zabójczo na mój, juz i tak chory, żołądek).

Mam wyjątkowo grzecznego, ale także wyjątkowo rozpieszczonego juz na tym etapie, Syna. Moje życie zmieniło się diametralnie wcale nie 13.06.2014, kiedy to przyszedł na świat, ale już 07.11.2013, gdy zobaczyłam dwie czerwone kreski na teście ciążowym. A później kolejne i kolejne.
Codzienność, z którą staję twarzą w twarz jest niezła. A w zasadzie nie taka zła. Nie ukrywam, nie koloryzuje. Czasem mi się nie chce, czasem rezygnuję z pozmywania naczyń. Jestem chronicznie zmęczona. I bywa, ze naprawdę nie wiem o co chodzi mojemu Synowi i serce mi pęka, kiedy słyszę jak zanosi sie płaczem. I cieszę się ogromnie, kiedy momentalnie uspokaja się, gdy biorę Go w ramiona. Bo kocham. Bo od 07.11.2013 jestem Matką. A od 26.11.2013 (notabene tego dnia obchodzę urodziny) Matką niemalże pełnowymiarową, bo wtedy pierwszy raz usłyszałam bicie serca mojego Dziecka. A od 13.06.2014 jestem Matką w stu procentach! I jestem z tego dumna. Cholernie dumna, bo sprowadziłam na świat nowe życie. Bo to we mnie wykształciły się wszystkie Jego organy, bo to we mnie się rozwijał i rósł w siłę, by móc pojawić się na świecie. Tak idealnie piękny i zdrowy. Tak wspaniały.
I choć czasem naprawdę jest ciężko to cieszę się ogromnie, że Go mam. Że mam te szczęście być Jego Mamą.

Post jest bez ładu i składu, bez polotu. Moze nawet bez sensu. Ale o to w tym wszystkim przeciez chodzi, prawda? O emocje.
J. L. W. pisał "Tylko dla przeżyć warto żyć... I dla tego, zeby móc je potem komuś opowiedzieć." Przeżycia to podstawa, ktora buduje nasze życie. Bez przeżyć jesteśmy nikim, wegetujemy.

Życzę Wam zatem w ten upalny dzień umiejętności przeżywania i pięlęgnowania tych przeżyć. Bo tylko dla nich warto zyc ;)

czwartek, 26 czerwca 2014

Opis porodu




Tytuł mówi sam za siebie. Nic dodać, nic ująć.

W piątek, 13 czerwca miałam stawić się do Kliniki przy pl. Starynkiewicza. Kilkudniowy pobyt miał pozwolić na szerszą diagnostykę pod kątem zatrucia ciążowego.
W szpitalu pojawiłam się o godzinie 8:30. Podpisanie kilku papierków po wcześniejszym odstaniu w kolejce i czekanie na wywołanie do gabinetu badań. W poczekalni tłum. Po dwudziestu minutach usłyszałam swoje nazwisko. Krótki wywiad z lekarzem, pomiar ciśnienia i natychmiastowa decyzja o przewiezieniu na blok porodowy. Ciśnienie 240/120.
Na bloku porodowym brak miejsc, położyli mnie na niewygodnej, twardej kozetce podpinając pod KTG. Odpowiadałam na kolejne pytania lekarzy, mierzono mi cisnienie. Pielęgniarka podała zastrzyk  na rozwój płuc Małego.
Po kilku godzinach jeden z boksów porodowych zwolnił się, dzięki czemu mogłam choć na chwilę wstać i zrobić kilka kroków.
Kolejne podpięcie pod KTG, sprawdzanie ciśnienia, kolejne leki.
W pewnym momencie w drzwiach pojawił się kierownik dyżuru, doktor M. mówiąc, że jeśli ciśnienie nie zacznie spadać to bez sensu narażać Dziecko i mnie, zrobimy cięcie.
Szczerze? Poczułam ogromną ulgę. Marzyłam, żeby usłyszeć te słowa. Nie miałam już siły chodzić z tymi dodatkowymi kilogramami, nie miałam siły pójść dalej niż do pobliskiego sklepu. Chciałam mieć to już za sobą.
Po dwudziestu minutach ciśnieniomierz wciąż pokazywał wysokie wartości. Zapadła decyzja o cesarskim cięciu.
Założenie cewnika, krótkie oczekiwanie pod blokiem operacyjnym.
Przyszli lekarze, pielęgniarki, anestezjolog. Zostałam poinformowana o formie znieczulenia (podpajęczynówkowe), poinstruowana, żeby usiąść na łóżku operacyjnym okrakiem, zrobić koci grzbiet, że dwa wkłucia i po strachu. Faktycznie, wkłucia nie bolały ani trochę. Kazano mi szybko się położyć i zaczęłam czuć mrowienie od pasa w dół. Założono mi maskę tlenową i zaczęto ugniatać brzuch celem sprawdzenia czy odczuwam ból. Nie odczuwałam, więc zaczęto operować.
Dziwne, nawet wręcz zabawne uczucie. O 17:50 usłyszałam płacz mojego Dziecka. Łzy pojawiły się mimowolnie. Wyłam jak bóbr. Malutki został obmyty, zmierzony, zważony i pielęgniarka przyłożyła mi Go na chwilę do policzka. Pocałowałam Synka, po czym zabrano Go a mnie lekarze zszywali.
Cały czas żartowaliśmy z anestezjologiem i jedną z pielęgniarek. Po godzinie zostałam przewieziona na salę pooperacyjną, gdzie czekał na mnie już Synek.

Pobytu w szpitalu nie będę opisywać. Był, ogólnie rzecz biorąc, taki sobie.

Całuję! ;)

niedziela, 15 czerwca 2014

Syn

13.06.2014 roku w piątek o godzinie 17:50 poprzez cesarskie cięcie przyszedł na świat Nasz Syn. 
Otrzymał 10 punktów w skali Apgar, ważył 3470 g i mierzył 54 cm.

wtorek, 10 czerwca 2014

Dziecko + zwierzę = ?

Na zdjęciu Nasza kicia.


Mam w domu kota. Ponadto zajmuję się zwierzętami. W schroniskach, błąkających się po ulicach. W związku z tym spotykam się dość często z negatywną reakcją na informację, że mój Syn będzie przebywał od małego z Naszą kocicą.
Pewnie wielu "zwierzolubów" spotkało się z niezrozumieniem, potępieniem i generalnie krzywymi spojrzeniami. Ja, niestety, także.
I na nic mają się tłumaczenia, że mój kot jest niewychodzący, regularnie odwiedzamy weterynarza, jest sprawdzana pod kątem wszelkich chorób. A podczas opieki nad zwierzętami schroniskowymi/ulicznymi przestrzegam wszelkich zasad higieny i ostrożności. Regularnie badam się pod kątem toksoplazmozy. A prawda jest taka, że toksoplazmozą łatwiej zarazić się podczas jedzenia źle umytych warzyw, owoców lub mięsa.
Zwierzęta są dla mnie ogromnie ważne i nie wstydzę się mówić o tym głośno. Nie zjadam braci mniejszych. Nie przechodzę obojętnie obok ich krzywdy. Pochylam się nad jeżem, który z pobliskiego lasu zawędrował na ruchliwą ulicę.
Wolę żyć tak, niż być znieczulona. Bo obecnie znieczulica jest chyba modna. Zwierzęta traktowane są jak zabawki. Dziecko chce słodkiego, małego szczeniaczka - jasne. Szkoda tylko, że kiedy ten słodki szczeniaczek zaczyna rozrabiać, podgryzać kapcie (bo rosną mu zęby) ląduje w schronisku. W najlepszym przypadku. W najgorszym zostaje przywiązany do drzewa lub wyrzucony do rowu gdzieś pomiędzy aktualnym miejscem zamieszkania a rodzinną miejscowością.
Kocham swoje Dziecko i chcę dla Niego jak najlepiej. I wiem, że najwłaściwiej zrobię jeśli wychowam swojego Syna w miłości i szacunku do zwierząt.

___


Po wczorajszej wizycie (9.06.) dobrze nie jest. W piątek o godzinie 8:45 mamy stawić się w szpitalu. Wyszło zatrucie ciążowe w badaniach krwi. Było to do przewidzenia niestety.
Nie wiadomo kiedy wyjdę - po trzydniowej obserwacji czy już z Synem na rękach. Grunt, że będziemy pod fachową, świetną opieką.

USG nie wykazało na szczęście żadnych nieprawidłowości, choć Syn przystopował ze wzrostem i z Dziecka, które miesiąc temu było w 94 centylu stało się Dzieckiem w 39 centylu. Wszystko jest jednak w granicach normy. Nie jest to powód do zmartwienia. Niektóre Dzieci pod koniec ciąży zaczynają gwałtownie rosnąć, inne - jak mój Syn - zwalniają.


Standardowo serdecznie zapraszam do polubienia fanpage'u Matkowo na Facebooku oraz do kliknięcia "Obserwuj" na Instagramie ;)




piątek, 6 czerwca 2014

Uprzejmość



Dzisiaj chciałabym poruszyć temat życzliwości w stosunku do osób uprzywilejowanych. Szczególnie skupię się oczywiście na kobietach w ciąży.
Ile razy zdarzyło mi się wsiąść do autobusu bądź tramwaju pełnego ludzi. Ludzi, którzy na mój widok wbijali wzrok w podłogę/książkę/gazetę/telefon* (*niepotrzebne skreślić). 
Argumenty typu "ciąża to nie choroba" nie działają na mnie. Owszem, ciąża nie jest chorobą, lecz jest czasem szczególnym. Szczególnym pod wieloma względami. 
W ciąży bezpieczeństwo jest szczególnie istotne. Bezpieczeństwo nie tylko kobiety, ale także (a może i przede wszystkim) dziecka.
Nie od dziś wiadomo jak potrafią prowadzić autobusy i tramwaje osoby do tego uprawnione. Czasami wydaje mi się, że z workiem kartofli obchodziliby się delikatniej niż z żywymi istotami. To jest właśnie powód, dla którego oczekuję (a wręcz żądam) aby ustępowano mnie i wszystkim kobietom w ciąży miejsca. Nie muszę chyba tłumaczyć, że w tym szczególnym okresie ośrodek ciężkości przesuwa się i o upadek jest łatwiej. A w szarpiącym autobusie czy gwałtownie hamującym tramwaju tym bardziej.
Paradoksalnie, zazwyczaj to mężczyźni wykazują się większą uprzejmością i to oni podnoszą swoje cztery litery by ustąpić. Panie patrzą na kobiety w ciąży jak na trędowate. No bo jak to? Jak taka kobieta w ciąży śmie pozbawić ją miejsca siedzącego? Skandal! 

Kiedy widzę w warszawskich tramwajach plakaty zatytułowane "Więcej życzliwości dla kobiet w ciąży" uśmiecham się pobłażliwie. Fajnie, że takie akcje pojawiają się. I to nawet z pewną regularnością. Szkoda tylko, że są tak mało skuteczne. 
A może to po prostu ludziom brakuje empatii?

Co Wy sądzicie na temat ustępowania miejsc w komunikacji miejskiej kobietom w ciąży? Czy zdarzyło się Wam nie ustąpić miejsca? A może byliście świadkiem jakiejś nieprzyjemnej sytuacji z tym związanej?
Zapraszam do dyskusji! ;) 


A tymczasem zapraszam Was serdecznie do polubienia profilu na Facebooku oraz kliknięcia "Obserwuj" na Instagramie ;)

Do następnego! ;) 

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Szpitalny bagaż

Każda ciężarna musi stanąć w końcu twarzą w twarz z pakowaniem się do szpitala.
Z doświadczenia już wiem, że lepiej mieć przygotowany bagaż wcześniej niż później. Nie mówię, że musi być to kompletnie spakowana walizka, ale te podstawowe rzeczy warto spakować nawet na dwa czy trzy miesiące przed planowanym porodem.
Większość szpitali na swoich stronach internetowych zamieszcza spis rzeczy, które będą potrzebne nam oraz dziecku podczas pobytu w szpitalu.
Szpital, w którym ja będę rodzić również udostępnia taką listę (przedstawiam ją Wam poniżej).
  • 4koszulki lub body
  • pieluchy jednorazowe
  • 4 pajacyki lub kaftaniki i śpiochy
  • chusteczki pielęgnacyjne dla niemowląt
  • 2 czapeczki
  • 5 pieluch tetrowych
  • 2 pary skarpetek
  • mydło w płynie
  • rożek lub kocyk
  • pielęgnacyjny krem do pośladków (natłuszczający)
  • ręcznik
  • oliwka

Oliwki nie zabieram ze sobą, ponieważ skórę Synka pielęgnować będę balsamem do ciała. 

Co zabieram dla siebie? Niewiele. Dwie koszule, szlafrok, podkłady, dwa duże ręczniki, jeden mały, podstawowe kosmetyki, dwie pary klapek, kubek, sztućce, papier toaletowy (to jest naprawdę wciąż towar deficytowy w polskich szpitalach!), szczotkę do włosów, szczoteczkę do zębów, pastę do zębów, dwie wody z "dzióbkiem", bieliznę.
W razie, gdyby czegoś mi zabrakło zawsze mogę poprosić Tatę Syna czy kogoś z rodziny o dowiezienie rzeczy.





Pisanie idzie mi ostatnio jak krew z nosa, jestem niesłowna, niepunktualna i w ogóle "bo to zła kobieta była". Wynika to prawdopodobnie trochę z lenistwa, ale także z ogólnego rozbicia i oczekiwania na kolejną wizytę u prowadzącej Naszą ciążę.

Przed Nami ostatnie zakupy, trzeba dokupić drobiazgi, bez których trudno się obejść.


Zapraszam serdecznie na Nasz Instagram oraz na Fanpage na Facebooku ;)


Do następnego! ;) 


środa, 21 maja 2014

Pobyt w szpitalu i atrakcje z nim związane




Pobyty w szpitalu bywają różne. Jedne są bardziej pozytywne, inne mniej. W zeszłą środę, 14 maja, rozpoczęłam taki mniej pozytywny pobyt. Mniej pozytywny ze względu na tydzień ciąży. W 32 tygodniu nie chce się jeszcze rodzić. A na pewno ja bardzo nie chciałam.
Pojechałam do szpitala z nasilającym się bólem w podbrzuszu (teraz już wiem, że to po prostu Syn uciskał skutecznie jeden z moich narządów i stąd dyskomfort). KTG nie wykazało nieprawidłowości, jedynie Syn słabo się ruszał, ale to po prostu nie była Jego pora. Schody zaczęły się kiedy zmierzono mi ciśnienie. 160/100, nie ma miejsc na oddziele położniczym w ogóle, więc zaczęto dzwonić do szpitali, które mają najwyższy stopień referencyjności. Na Karowej nie odbierali, na Madalińskiego również nie mieli miejsc.
Zapadła decyzja - zostaję na Starynkiewicza, ale mogą umieścić mnie jedynie na oddziale ginekologii septycznej. Myślę, że duże znaczenie miał również fakt, że moja doktor prowadząca pracuje w Klinice Położnictwa i Ginekologii WUM.
Nadciśnienie tętnicze na tle emocjonalnym mam od 6 roku życia, to wiem. Doktor prowadząca nie sieje paniki. Doktor będąca na izbie przyjęć panikę zasiała. Niepotrzebnie, to wiem. I wiedzą lekarze, z którymi miałam do czynienia podczas pobytu.

Dwa razy trafiłam na salę porodową i byłam przygotowywana do cesarskiego cięcia. Niepotrzebnie, ale trzeba dmuchać na zimne.

Syn jest duży (94 percentyl! 2128 g w 32 tygodniu!), doktor prowadząca wykonująca USG podczas Naszego pobytu przy Starynkiewicza żartowała, że będzie ciąć podczas cesarki od kręgosłupa już ;)

Pobyt w szpitalu, pomimo kilku niefajnych sytuacji (spięcia z panią "kuchenkową", generalnie omijanie szerokim łukiem tego, co było serwowane na śniadania, obiady i kolacje i niekompetencja doktor będąca na izbie przyjęć) wspominam bardzo pozytywnie i paradoksalnie nawet się cieszę, że do szpitala trafiłam. Bo że chcę mieć wykonywaną cesarkę w Klinice przy Starynkiewicza wiedziałam odkąd zrezygnowałam z doktor prowadzącej w szpitalu św. Zofii, ale różnie bywa, czasami opinie opiniami a życie życiem.
Ja mogę już teraz z czystym sumieniem polecić Klinikę Położnictwa i Ginekologii przy pl. Starynkiewicza.

W piątek, 23.05 będziemy umawiać się z Naszą doktor na cesarskie cięcie. Jestem szalenie ciekawa terminu! ;)

A jak Wy znosiłyście pobyty w szpitalu w ciąży? Czy jesteście zadowolone z opieki, jaką zostałyście otoczone? Jak oceniacie szpital, w którym rodziłyście, pod kątem porodu właśnie? Zapraszam do dyskusji w komentarzach! ;)


W wolnej chwili kliknijcie również "Lubię to!" na Fanpge na Facebooku oraz "Obserwuj" na Instagramie ;)